Stopy wody pod kilem, czyli płyniemy w rejs
Justyna Krakowiak
Asystentka do spraw sprzedaży — koordynatorka zamówień formatkowych, dostaw do klientów oraz zamówień międzyoddziałowych, Małopole
Od zawsze lubiłam przebywać nad wodą. Zaczęłam pływać mając cztery lata, a bakcyla do żeglowania złapałam od znajomych. Pomysł zrobienia patentu zrodził się jeszcze przed pandemią, która pokrzyżowała moje plany. Temat powrócił w tym roku w myśl powiedzenia „jak nie teraz, to kiedy”!
Najbliższym akwenem jest dla mnie Zalew Zegrzyński, więc wybór miejsca był prosty. Żeby zapisać się na kurs żeglarstwa nie trzeba posiadać żadnych dodatkowych kwalifikacji — potrzeba za to nieco samozaparcia i siły w rękach. Dla zainteresowanych dodam, że nad Zegrzem działa kilka szkół, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Wypełniłam formularz i przystąpiłam do nauki.
Kurs żeglarski połączyłam z motorowodnym. Odbywają się równocześnie, a dodatkowe uprawnienia to zaledwie kilka godzin więcej. Chociaż wolę żeglować dzięki sile wiatru, w skali całego kursu to raptem pół dnia, więc moim zdaniem warto zrobić od razu obydwa. Sam kurs trwał miesiąc i przebiegał w wariancie weekendowym. Na kurs składała się więc teoretyczna baza zajęć online (każde po kilka godzin) oraz zajęcia praktyczne w soboty i niedziele od 9:00 do 18:00.
Przyznam, że był to bardzo intensywny miesiąc, w którym pozostałe zajęcia w czasie wolnym zeszły na bok. Po pierwsze pływaliśmy niezależnie od warunków, o ile były bezpieczne i na to pozwalały. Na początku wiosny zdarzał się deszcz oraz temperatury rzędu 10°C. Błędnik też potrzebował trochę czasu na przyzwyczajenie. Zdarzało się, że po powrocie do domu — obraz nadal mi falował. Na szczęście nie dokuczała mi choroba morska, która bywa ciężka do przezwyciężenia, jednak do wszystkiego można próbować się przyzwyczaić.
Jak już wspominałam, pływałam wcześniej ze znajomymi jako załogant i czułam, że mam do tego dryg. Przyszedł moment, aby zweryfikować to w praktyce. Egzamin miał dwie części, a całość trwała cały dzień (8 godzin). Pierwsza część to półtoragodzinny test składający się z puli 75 pytań zamkniętych. Dotyczyły teorii żeglarskiej, ratownictwa, locji oraz meteorologii. Zaliczyć musimy 65 poprawnych odpowiedzi. Później przyszła pora na część praktyczną. W tym celu wypłynęłam na zalew jako członek 5 osobowej załogi. Każdy musi wykonać wszystkie manewry, stanąć za sterem jako kapitan i wydawać komendy. Następnie zastępuje go inny egzaminowany, więc na pokładzie trwa rotacja, aż wszyscy się sprawdzą.
Na zajęciach poznałam wielu pasjonatów żeglarstwa i planujemy już wspólny rejs po Krainie Tysiąca Jezior, czyli moich ukochanych Mazurach. Przede mną teraz mnóstwo praktyki, a gdy poczuję się pewnie, w przyszłości chciałabym złapać za ster w Chorwacji. Zdobyte przeze mnie uprawnienia pozwalają na sterowanie jednostkami, które mogą być wyposażone w pomocniczy napęd mechaniczny o długości kadłuba do 12 m po morskich wodach wewnętrznych (oraz pozostałych wodach morskich do 2 mil morskich od brzegu w porze dziennej). Jeżeli chcemy zapisać na kurs dzieci do 15 lat, to zajęcia odbywają się na tak zwanych Optimistach, czyli najmniejszą klasą jachtów (długość maksymalna do 2,36 m). Jeżeli nie jesteśmy zainteresowani patentem motorowodnym, to dorośli uczą się na popularnych Omegach bez silnika.
Żeglarstwo jest dla mnie synonimem wolności oraz jest to dla mnie przede wszystkim fajna forma spędzania czasu na świeżym powietrzu. Chodzę regularnie na basen, siłownię i ogólnie lubię być w formie, co przydaje się w tym hobby. Najpierw oczywiście warto nauczyć się pływać. Natomiast nie trzeba być pływakiem olimpijskim, aby czuć się bezpiecznie na pokładzie, gdyż żegluje się w kapokach. W wolnym czasie uwielbiam również czytać książki. Jednak na jachcie to rozrywka bardziej dla załogi niż kapitana. No chyba, że ktoś mi będzie czytał na głos.
W przyszłości zapraszam na wspólny rejs :)
Pozdrawiam!